"Do poczytania..." cz.3
FRAGMENT KSIĄŻKI "TRZEWICZKI MATKI BOSKIEJ":
– To pan do mnie dzwonił?
– Mam pani pieska – powiedział.
– Ma pan Chrupka?!
– Może i Chrupka, nie wiem. Chrupek, masz!
Widzi mi się, że to on, bo kiełbę wziął.
Dorota pomyślała, że z tego, co wie o psach, to chyba był kiepski test. Gdyby Zachrypnięty wyciągnął do Chrupka kiełbasę, to nawet gdyby nazwał go Bryzą Oligoceńską, pies pewnie by zareagował.
– Ale oprócz tego, że je pana kiełbę, to zgadza się z opisem?
– Biało-brązowy, łaty, gruba sierść, ogon, haftowana obroża z serduchem… – odczytał ogłoszenie. – Wszystko się zgadza. Serducho złote.
– To on! Gdzie go pan znalazł?
– Jezu! Co to? Przesłuchanie? Chce pani psa czy wywiad ze mną przeprowadzić? Bo jak wywiad, to ja spierdalam. Nie dla mnie takie pierdamony-szmony – zirytował się Zachrypnięty.
– Nie, nie, chcę psa, oczywiście. Ale byłam ciekawa, gdzie pan go znalazł, bo dużo czasu minęło i już na nic nie liczyłam…
– Skoro o liczeniu mowa, to ja też liczę. Liczę, liczę i wyliczyłem, że ten piesek jest wart dwa tysie, pani Sadowska.
– Co?!
– A co pani sobie myślała? To rasowy zwierzak, rodowodowy. Że nie wygląda, to insza inszość. Ale rasowy. Po tyle stoi. Pani sobie sprawdzi na tych… internetach.
Tego nie przewidziała. Ten durny pies o wyglądzie zbzikowanego kundla był rasowy, a na rasowego psa nie było jej stać. Nawet jeśli pies okazywał się jedynym oprócz niej świadkiem morderstwa.
– Trudno – zawyrokowała – niech go pan sobie zatrzyma – i odłożyła telefon.
Normalnie raczej by klęła, może nawet by czymś ze złości rzuciła, ale teraz, od kiedy była w ciąży, musiała oszczędzać energię. Popłakała się więc i to musiało jej wystarczyć.
Ale Zachrypniętego musiało sumienie – albo raczej potrzeba – przypilić, bo zadzwonił ponownie.
– Pińset?
– Dwieście?
Westchnął. Prychnął. Parsknął. Westchnął.
– Daj pani adres, przywiozę szczeniaka.
I wtedy Dorota zaczęła się zastanawiać, skąd, do cholery, weźmie dwieście złotych. Konto było puste. Kieszenie były puste. Słoik z drobnymi na czarną godzinę był prawie pełen, ale po pierwsze był to słoiczek raczej, a po drugie – drobne były bardzo, bardzo drobne. Uskładałaby z nich może na dwie, trzy bułki imbirowe, ale to mogłoby nie usatysfakcjonować Zachrypniętego.
Do męża dzwonić nie miała po co. Raz, dwa, cztery, wystukała hasło i internet potwierdził jej przypuszczenia: na osobnym koncie, na które wpływało stypendium naukowe Filipa, widniały pustki identyczne jak te, które hulały po koncie wspólnym. Poza tym miała wątpliwości, czy Fifi bardzo ucieszyłby się z wydania resztek stypendium na psa, nawet rasowego. Wyglądało na to, że jedyną szansą jest zrobienie kocich oczu do teściowej, której głębokim marzeniem było ufundowanie dzieciom mieszkania, samochodu, garnituru Zegny, sukni jedwabnej najdroższej na całym Żoliborzu, stałej renty i jeszcze combra jagnięcego wraz z lodówką. Zazwyczaj jednak kochająca synowa stawiała zdecydowany opór marzeniom teściowej, zezwalając wspaniałomyślnie jedynie na fundowanie Bardzo Ważnych Rzeczy typu in vitro, pralka, gdy poprzednia odmówiła pracy po zalaniu całego mieszkania i tuż przed terminem płatności ostatniej raty, i małego comberka jagnięcego raz, może dwa razy do roku, gdy nie mieli już siły na kolejną porcję pęczaku z kiszoną kapustą i burakami. Pies, nawet rasowy, nie był zapewne czymś, co Nowina-Nowicka pragnęłaby kupić swojej synowej. Z pewnością obawiałaby się, że robaki, które na pewno używany psiak przywlecze w swoim układzie pokarmowym, przejdą na jej kochaną Dorotkę i razem z bakteriami donoszonymi przez Filipa z kostnicy ją wykończą. Ale nikt przecież nie powiedział, że Dorota musi wyznać teściowej, na co potrzebuje dwieście złotych…
Już miała dzwonić po pożyczkę, gdy jej wzrok padł na torebkę. Piękną skórzaną torebkę, którą dostała od taty. A gdyby tak opchnąć ją na Allegro? Zaczęła szukać paragonu, by sprawdzić cenę. Tak, to było cyniczne. Ojciec jednak, który wiele cynicznych rzeczy robił dla pieniędzy, zapewne by zrozumiał, że ciężarna Dorota bardzo, ale to bardzo potrzebuje pieniędzy. Ciężarna i wciąż bezrobotna Dorota.
Paragonu niestety nie było. Dorota zmarszczyła brwi i odtworzyła w głowie scena po scenie każdą chwilę z ojcowskiego włamania. Czy ona rzeczywiście widziała dowód zakupu? A może to było wielkie prestidigitatorskie show ojca, który pokazał kawałek papieru i wmówił jej, że … Rany boskie! A to co?!
(…)
– Mam pani pieska – powiedział.
– Ma pan Chrupka?!
– Może i Chrupka, nie wiem. Chrupek, masz!
Widzi mi się, że to on, bo kiełbę wziął.
Dorota pomyślała, że z tego, co wie o psach, to chyba był kiepski test. Gdyby Zachrypnięty wyciągnął do Chrupka kiełbasę, to nawet gdyby nazwał go Bryzą Oligoceńską, pies pewnie by zareagował.
– Ale oprócz tego, że je pana kiełbę, to zgadza się z opisem?
– Biało-brązowy, łaty, gruba sierść, ogon, haftowana obroża z serduchem… – odczytał ogłoszenie. – Wszystko się zgadza. Serducho złote.
– To on! Gdzie go pan znalazł?
– Jezu! Co to? Przesłuchanie? Chce pani psa czy wywiad ze mną przeprowadzić? Bo jak wywiad, to ja spierdalam. Nie dla mnie takie pierdamony-szmony – zirytował się Zachrypnięty.
– Nie, nie, chcę psa, oczywiście. Ale byłam ciekawa, gdzie pan go znalazł, bo dużo czasu minęło i już na nic nie liczyłam…
– Skoro o liczeniu mowa, to ja też liczę. Liczę, liczę i wyliczyłem, że ten piesek jest wart dwa tysie, pani Sadowska.
– Co?!
– A co pani sobie myślała? To rasowy zwierzak, rodowodowy. Że nie wygląda, to insza inszość. Ale rasowy. Po tyle stoi. Pani sobie sprawdzi na tych… internetach.
Tego nie przewidziała. Ten durny pies o wyglądzie zbzikowanego kundla był rasowy, a na rasowego psa nie było jej stać. Nawet jeśli pies okazywał się jedynym oprócz niej świadkiem morderstwa.
– Trudno – zawyrokowała – niech go pan sobie zatrzyma – i odłożyła telefon.
Normalnie raczej by klęła, może nawet by czymś ze złości rzuciła, ale teraz, od kiedy była w ciąży, musiała oszczędzać energię. Popłakała się więc i to musiało jej wystarczyć.
Ale Zachrypniętego musiało sumienie – albo raczej potrzeba – przypilić, bo zadzwonił ponownie.
– Pińset?
– Dwieście?
Westchnął. Prychnął. Parsknął. Westchnął.
– Daj pani adres, przywiozę szczeniaka.
I wtedy Dorota zaczęła się zastanawiać, skąd, do cholery, weźmie dwieście złotych. Konto było puste. Kieszenie były puste. Słoik z drobnymi na czarną godzinę był prawie pełen, ale po pierwsze był to słoiczek raczej, a po drugie – drobne były bardzo, bardzo drobne. Uskładałaby z nich może na dwie, trzy bułki imbirowe, ale to mogłoby nie usatysfakcjonować Zachrypniętego.
Do męża dzwonić nie miała po co. Raz, dwa, cztery, wystukała hasło i internet potwierdził jej przypuszczenia: na osobnym koncie, na które wpływało stypendium naukowe Filipa, widniały pustki identyczne jak te, które hulały po koncie wspólnym. Poza tym miała wątpliwości, czy Fifi bardzo ucieszyłby się z wydania resztek stypendium na psa, nawet rasowego. Wyglądało na to, że jedyną szansą jest zrobienie kocich oczu do teściowej, której głębokim marzeniem było ufundowanie dzieciom mieszkania, samochodu, garnituru Zegny, sukni jedwabnej najdroższej na całym Żoliborzu, stałej renty i jeszcze combra jagnięcego wraz z lodówką. Zazwyczaj jednak kochająca synowa stawiała zdecydowany opór marzeniom teściowej, zezwalając wspaniałomyślnie jedynie na fundowanie Bardzo Ważnych Rzeczy typu in vitro, pralka, gdy poprzednia odmówiła pracy po zalaniu całego mieszkania i tuż przed terminem płatności ostatniej raty, i małego comberka jagnięcego raz, może dwa razy do roku, gdy nie mieli już siły na kolejną porcję pęczaku z kiszoną kapustą i burakami. Pies, nawet rasowy, nie był zapewne czymś, co Nowina-Nowicka pragnęłaby kupić swojej synowej. Z pewnością obawiałaby się, że robaki, które na pewno używany psiak przywlecze w swoim układzie pokarmowym, przejdą na jej kochaną Dorotkę i razem z bakteriami donoszonymi przez Filipa z kostnicy ją wykończą. Ale nikt przecież nie powiedział, że Dorota musi wyznać teściowej, na co potrzebuje dwieście złotych…
Już miała dzwonić po pożyczkę, gdy jej wzrok padł na torebkę. Piękną skórzaną torebkę, którą dostała od taty. A gdyby tak opchnąć ją na Allegro? Zaczęła szukać paragonu, by sprawdzić cenę. Tak, to było cyniczne. Ojciec jednak, który wiele cynicznych rzeczy robił dla pieniędzy, zapewne by zrozumiał, że ciężarna Dorota bardzo, ale to bardzo potrzebuje pieniędzy. Ciężarna i wciąż bezrobotna Dorota.
Paragonu niestety nie było. Dorota zmarszczyła brwi i odtworzyła w głowie scena po scenie każdą chwilę z ojcowskiego włamania. Czy ona rzeczywiście widziała dowód zakupu? A może to było wielkie prestidigitatorskie show ojca, który pokazał kawałek papieru i wmówił jej, że … Rany boskie! A to co?!
(…)
Książkę możecie kupić w księgarni internetowej PWN (kliknij tutaj)