"DO POCZYTANIA..."- CZ.1
Fragment książki "Madeleine"...
Niczym z oddali dziewczyna usłyszała wymówione głośno swoje imię:
– Madeleine?
Pogrążyła się w marzeniach, śniąc z otwartymi oczyma, ukołysana monotonnym pędem i rytmicznym stukotem kół pociągu pospiesznego Rouen – Granville, który właśnie zaczął zwalniać. Zaskoczona, odwróciła wzrok od uciekającego w tył krajobrazu, skąpanego w jasnym świetle letniego dnia. Pozostawały za nią zielone bezkresy łąk, ciemne plamy leśnych ostępów, łagodne zbocza wzgórz.
– O, Hélier, szkoda, że nie jedziemy aż do Granville! Później nie będę już miała okazji odwiedzić w Charlogne mojego stryja. Powinnam, muszę tam wysiąść – westchnęła – choć nie mam na to ochoty. Przykro mi bardzo, bo każda minuta to dla nas prawdziwy skarb.
Przerwała i oblała się rumieńcem. Dziewczyna z Normandii 1 kryje czułość w sercu, by zachować ją na rzadkie chwile serdecznej bliskości, na co dzień będąc w obejściu chłodną jak morze i majestatyczny krajobraz.
Ujmując Madeleine za rękę, Hélier Ortelle uśmiechnął się, gdyż rozumiał ją bez słów, pochodząc samemu z Wyspy Normandzkiej położonej u wybrzeży półwyspu Cotentin. Tę wyspę w szerokim znaczeniu można byłoby zaliczyć jeszcze do ojczystych stron Madeleine: Jersey, królowej La Manche. Również na niej żył rodzaj ludzi niezbyt skłonnych do dzielenia się tym, co czują, choć i tak przypisywano im żywszy temperament niż mieszkańcom Granville.
– Wkrótce znowu się zobaczymy, Madeleine. Twoi krewni, którzy mnie nie znają, mają na razie większe prawa. Nie chcę być przeszkodą w wyrażaniu wdzięczności.
Dziewczyna przytaknęła. Wciąż odczuwała głębokie poruszenie, jakie ogarnęło ją od pierwszej chwili ich znajomości, zawartej w hotelu studenckim w Rouen. Przyczyną tego mógł być fakt, że od dzieciństwa oddychali tym samym krystalicznie czystym morskim powietrzem, odwieczny poszum morza towarzyszył im zarówno tu, jak i tam, a także jasne słońce, którego blask zapalał ogniki światła w jej szafirowych oczach. Ich błyski wprawiały w zachwyt mężczyznę.
– Bez pomocy stryja Auberta nie mogłabym dalej studiować – oznajmiła. – Mały warsztat szkutniczy ojca nie przynosi tyle dochodu. Poza tym stryj Aubert, jako mój chrzestny, zawsze mnie wspierał. Opowiadałam ci przecież o tym, prawda?
Wydało mu się, że słyszy w jej głosie nutę zakłopotania i nieco go to zdziwiło.
– Oczywiście, Madeleine. Wydaje mi się, że znam już wszystkie twoje małe sekrety, a ciebie samą na wylot. Nie potrzebujemy sobie niczego więcej wyjaśniać, co nas dotyczy. Teologowie mają rację, twierdząc, że kochać i poznawać to jedno. Mam wrażenie, że znam cię przynajmniej od stu lat.
Dziewczyna roześmiała się szczerze.
– O, Hélier! Przecież liczysz sobie niecałe ćwierćwiecze, a ja jeszcze mniej! A jak długo się znamy? Sześć miesięcy – czy więcej? Nie, to było zeszłej jesieni, na początku roku akademickiego, czyli w sumie osiem miesięcy? Zresztą nieważne; przez ten czas poznaliśmy się jak stare dobre małżeństwo.
On mocniej ujął ją za rękę.
– A nawet jeśli wspólnie staliśmy się jak Filemon i Baucis, moje serce, to i tak stwierdzimy, że brakuje nam jeszcze kolejnych stu lat, aby się poznać do końca. Taka dziwna jest miłość.
Wstał, przytulając ją szybko do siebie, gdyż byli jeszcze w przedziale sami. Dopiero w Charlogne dosiądą się obcy pasażerowie, ale wówczas Madeleine będzie musiała go opuścić. Pociąg zakołysał się na zakręcie, co dało mu powód do jeszcze mocniejszego uścisku, żeby nie straciła równowagi.
– Dlatego musimy się spieszyć, Madeleine, i nie marnować czasu. Nie zamierzam cię przynaglać, ale jeśli to możliwe, to spróbuj zdobyć na sprzymierzeńca twojego wuja. Może wtedy twój ojciec pozbędzie się uprzedzeń co do ludzi z Wysp Normandzkich.
Dziewczyna wsparła głowę na jego ramieniu.
– To oczywiste: w pierwszej kolejności chcę podziękować, a potem także poprosić. Tylko stryj Aubert pewnie będzie się przeciwstawiał, mówiąc, że musi cię najpierw poznać. Ale nie tym razem, bo musisz dojechać do Carteret.
Ujął jej twarz w swoje dłonie, całując długo i namiętnie, jak gdyby wyjeżdżał do Ameryki, aż nagle olśniło go.
– Madeleine, co za głupiec ze mnie! Przecież twój stryj ma w gospodzie telefon. Zadzwonimy do Gorey. Sąsiadka chętnie powiadomi matkę, że przypłynę wieczornym statkiem. Ostatecznie też mam powód do wyrażenia podziękowań pod adresem monsieura Auberta Fremonta, bo gdybyś wcześniej musia- ła przerwać studia w Rouen, tylko z przyczyn finansowych, to być może nigdy bym cię nie poznał.
– Hélier! – spojrzała na niego zaskoczona.
– Madeleine?
Pogrążyła się w marzeniach, śniąc z otwartymi oczyma, ukołysana monotonnym pędem i rytmicznym stukotem kół pociągu pospiesznego Rouen – Granville, który właśnie zaczął zwalniać. Zaskoczona, odwróciła wzrok od uciekającego w tył krajobrazu, skąpanego w jasnym świetle letniego dnia. Pozostawały za nią zielone bezkresy łąk, ciemne plamy leśnych ostępów, łagodne zbocza wzgórz.
– O, Hélier, szkoda, że nie jedziemy aż do Granville! Później nie będę już miała okazji odwiedzić w Charlogne mojego stryja. Powinnam, muszę tam wysiąść – westchnęła – choć nie mam na to ochoty. Przykro mi bardzo, bo każda minuta to dla nas prawdziwy skarb.
Przerwała i oblała się rumieńcem. Dziewczyna z Normandii 1 kryje czułość w sercu, by zachować ją na rzadkie chwile serdecznej bliskości, na co dzień będąc w obejściu chłodną jak morze i majestatyczny krajobraz.
Ujmując Madeleine za rękę, Hélier Ortelle uśmiechnął się, gdyż rozumiał ją bez słów, pochodząc samemu z Wyspy Normandzkiej położonej u wybrzeży półwyspu Cotentin. Tę wyspę w szerokim znaczeniu można byłoby zaliczyć jeszcze do ojczystych stron Madeleine: Jersey, królowej La Manche. Również na niej żył rodzaj ludzi niezbyt skłonnych do dzielenia się tym, co czują, choć i tak przypisywano im żywszy temperament niż mieszkańcom Granville.
– Wkrótce znowu się zobaczymy, Madeleine. Twoi krewni, którzy mnie nie znają, mają na razie większe prawa. Nie chcę być przeszkodą w wyrażaniu wdzięczności.
Dziewczyna przytaknęła. Wciąż odczuwała głębokie poruszenie, jakie ogarnęło ją od pierwszej chwili ich znajomości, zawartej w hotelu studenckim w Rouen. Przyczyną tego mógł być fakt, że od dzieciństwa oddychali tym samym krystalicznie czystym morskim powietrzem, odwieczny poszum morza towarzyszył im zarówno tu, jak i tam, a także jasne słońce, którego blask zapalał ogniki światła w jej szafirowych oczach. Ich błyski wprawiały w zachwyt mężczyznę.
– Bez pomocy stryja Auberta nie mogłabym dalej studiować – oznajmiła. – Mały warsztat szkutniczy ojca nie przynosi tyle dochodu. Poza tym stryj Aubert, jako mój chrzestny, zawsze mnie wspierał. Opowiadałam ci przecież o tym, prawda?
Wydało mu się, że słyszy w jej głosie nutę zakłopotania i nieco go to zdziwiło.
– Oczywiście, Madeleine. Wydaje mi się, że znam już wszystkie twoje małe sekrety, a ciebie samą na wylot. Nie potrzebujemy sobie niczego więcej wyjaśniać, co nas dotyczy. Teologowie mają rację, twierdząc, że kochać i poznawać to jedno. Mam wrażenie, że znam cię przynajmniej od stu lat.
Dziewczyna roześmiała się szczerze.
– O, Hélier! Przecież liczysz sobie niecałe ćwierćwiecze, a ja jeszcze mniej! A jak długo się znamy? Sześć miesięcy – czy więcej? Nie, to było zeszłej jesieni, na początku roku akademickiego, czyli w sumie osiem miesięcy? Zresztą nieważne; przez ten czas poznaliśmy się jak stare dobre małżeństwo.
On mocniej ujął ją za rękę.
– A nawet jeśli wspólnie staliśmy się jak Filemon i Baucis, moje serce, to i tak stwierdzimy, że brakuje nam jeszcze kolejnych stu lat, aby się poznać do końca. Taka dziwna jest miłość.
Wstał, przytulając ją szybko do siebie, gdyż byli jeszcze w przedziale sami. Dopiero w Charlogne dosiądą się obcy pasażerowie, ale wówczas Madeleine będzie musiała go opuścić. Pociąg zakołysał się na zakręcie, co dało mu powód do jeszcze mocniejszego uścisku, żeby nie straciła równowagi.
– Dlatego musimy się spieszyć, Madeleine, i nie marnować czasu. Nie zamierzam cię przynaglać, ale jeśli to możliwe, to spróbuj zdobyć na sprzymierzeńca twojego wuja. Może wtedy twój ojciec pozbędzie się uprzedzeń co do ludzi z Wysp Normandzkich.
Dziewczyna wsparła głowę na jego ramieniu.
– To oczywiste: w pierwszej kolejności chcę podziękować, a potem także poprosić. Tylko stryj Aubert pewnie będzie się przeciwstawiał, mówiąc, że musi cię najpierw poznać. Ale nie tym razem, bo musisz dojechać do Carteret.
Ujął jej twarz w swoje dłonie, całując długo i namiętnie, jak gdyby wyjeżdżał do Ameryki, aż nagle olśniło go.
– Madeleine, co za głupiec ze mnie! Przecież twój stryj ma w gospodzie telefon. Zadzwonimy do Gorey. Sąsiadka chętnie powiadomi matkę, że przypłynę wieczornym statkiem. Ostatecznie też mam powód do wyrażenia podziękowań pod adresem monsieura Auberta Fremonta, bo gdybyś wcześniej musia- ła przerwać studia w Rouen, tylko z przyczyn finansowych, to być może nigdy bym cię nie poznał.
– Hélier! – spojrzała na niego zaskoczona.